Skyler „Shy" Gardener jest szkolnym tak zwanym popularsem: zawodnik drużyny koszykowej, do tego pianista nie musi starać się by być w centrum uwagi i by wszyscy jedli mu z ręki.
Gdy na matematyce jego test zostaje pomylony i zamiast swojego otrzymuje test nowej koleżanki z klasy w dodatku z najgorszą oceną, Shy postanawia wyjaśnić całą sytuację. Zresztą trudno się nie pomylić, gdy dziewczyna nazywa się Skylar Gardiner, a ich imiona i nazwiska różnią się jedną literą. Gdy podchodzi do ławki Sky, trafia go sycylijski piorun i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, a może bardziej od pierwszego usłyszenia jej głosu?
Jakie jest zdziwienie chłopaka, gdy Sky jest jedyną dziewczyną, na którą nie działa jego urok.
Chłopak posunie się nawet do zaproponowania jej korepetycji z matematyki byle tylko przekonać do ją siebie.
Miałam ogromne problemy, żeby wciągnąć się w tą historię. Początkowo podobieństwo imion i nazwisk głównych bohaterów było dość dezorientujące. Poza tym nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, dlatego początek wydawał mi się trochę na wyrost i trochę obawiałam się, jak długo będę musiała czytać o alabastrowej skórze Sky, włosach łapiących światło, głosie o smaku czekolady i jej zapachu kojarzącym się z bzem i skoszoną trawą. Jednak szczęśliwie autorka poszła w trochę inną stronę i z każdą stroną, gdy już przyzwyczaiłam się do imion, coraz bardziej wciągałam się w tę historię
Ta historia nie była tym, czego się spodziewałam. Myślałam, że czeka mnie lekka młodzieżówka z typowo nastoletnimi problemami. Dostałam o wiele więcej. Dostałam historię pełną niewiadomych i trudnej przeszłości z realnymi bohaterami, którzy chociaż mają dopiero 18 lat, są dojrzali, co nie znaczy, że nie popełniają głupot.
Trochę początkowo obawiałam się, że Shy będzie takim typowym Panem Popularnym z wielkim ego, podrywającym wszystkie dziewczyny na horyzoncie. Na szczęście nie mogłam się bardziej mylić. Autorka stworzyła jednego z najsympatyczniejszych chłopaków, o jakich miałam przyjemność czytać. Skyler po prostu był uroczy. Do tego miał niesamowicie cudowną relację z mamą. Autorka i Shy udowadniają, że nigdy nie jest się za starym na przytulasa. Do tego urzekła mnie jego przyjaźń z Ianem. Takiej przyjaźni życzę każdemu z nas.
Właśnie Ian. Jest takim jasnym promyczkiem całej historii i mimo swojego roztrzepania, głosem rozsądku. Chociaż uwielbiam Shy'a, to właśnie Ian swoją pogodą ducha i humorem skradł moje serce. Naprawdę mam nadzieję, że w kolejnej części on znajdzie swoje szczęśliwe zakończenie. To właśnie sceny Shy i Ianem wywoływały uśmiech na mojej twarzy i chichot.
Nie mogę nie wspomnieć o naszej głównej bohaterce, z którą początkowo miałam problem, nie polubiłyśmy się na początku. Miałam wrażenie, że zachowuje się jak obrażony na cały świat dzieciak. Jedna z każdą stroną, Shy powoli burzył mury wokół niej, a ona stawała się bardziej ludzka. Jestem ciekawa jaką przeszłość skrywa, bo dostajemy w tej części tylko okruchy informacji o niej, które jednak nie napawają optymizmem i przynajmniej częściowo wyjaśniają zachowania dziewczyny.
Zakończenie „Gry o serce" pozostawiło we mnie uczucie niepokoju i już bardzo chcę poznać dalsze losy naszych bohaterów, bo udało mi się z nimi zżyć przez te 440 stron. Dodatkowo do tej pory żadne z moich czarnych scenariuszy się nie sprawdziło, więc ta historia potrafi również zaskoczyć. Będę czekała z niecierpliwością na kolejną część, a tę polecam wszystkim wielbicielom historii bez pikantnych scen, z świetnym poczuciem humoru i ciekawą historią.
Komentarze
Podziel się opinią z innymi czytelnikami i fanami księgarni.
Komentarze nie są potwierdzone zakupem