O włamywaczu-dżentelmenie Arsène Lupin, fikcyjnej postaci stworzonej Maurice'a Leblanca, słyszeli za sprawą książek, filmów i seriali chyba wszyscy. A czy ktoś z was słyszał o Stephane Breitwieserze? Jeśli nie, nie martwcie się, ja też nie słyszałam, jednak za sprawą reportażu Michael Finkela „Złodziej sztuki. Prawdziwa opowieść o pożądaniu piękna i niebezpiecznej obsesji" miałam okazję poznać. „Stephane Breitwieser tak naprawdę nie jest złodziejem dzieł sztuki. Przynajmniej on sam tak właśnie twierdzi, choć prawdopodobnie to najskuteczniejszy i najdoskonalszy złodziej dzieł sztuki, jaki kiedykolwiek żył." „Kradnąc, nie czuje wyrzutów sumienia, bo muzea - w jego wypaczonym osądzie - są tak naprawdę więzieniem dla dzieł sztuki." Nierzucający się w oczy Breitwieser ukradł prawie 300 artefaktów z muzeów we Francji, Belgii, Szwajcarii, Niemiec i Holandii. Liczba muzeów, których zbiory zostały uszczuplone, jest jednocześnie imponująca i szokująca, a wartość ukradzionych artefaktów została wyceniona na 1,4 mld dolarów! Nie zawsze działał sam, w części kradzieży pomagała mu jego ukochana dziewczyna Anne-Catherine Kleinklaus. Zapewne teraz zastanawiacie się, komu sprzedali te dzieła sztuki, do których zaliczały się m.in. figurki z kości słoniowej, obrazy, tabakiery, kielichy, wazy, broń biała i broń palna - wszystko, co wywoływało w Breitwieserze emocje mogło stać się jego łupem. Złodziejska para nie pozbywała się skradzionych przedmiotów, tylko... dekorowała nimi swoje malutkie mieszkanko w domu matki Stephane'a. Wyobraźcie to sobie, malutki domek, podobny do innych stojących przy ulicy na przedmieściach Miluzy, w którego wnętrzu zgromadzono m.in. działa George'a Petela, Albrehta Dürera i wielu innych mniej lub bardziej znanych twórców. I lata bezkarnego powiększania kolekcji. Do czasu...
Michael Finkel z wielką dokładnością na podstawie wywiadów z Breitwieserem, jego książki „Wyznania złodzieja dzieł sztuki", wywiadów z adwokatem broniącym matki Breitwiesera w procesie, wywiadów ze szwajcarskimi policjantami, którzy wydobyli z Breitwiesera zeznania oraz rozmów z innymi osobami, które rozmawiały i/lub pisały o nim, stworzył przejmujący reportaż, w którym pożądanie do piękna miesza się z obsesją. Z reportażu wyłania się obraz mężczyzny głęboko nieszczęśliwego, którego jedyną radością jest obcowanie z pięknem sztuki, a w późniejszym czasie jest to sztuka i jego dziewczyna. To, co jednak najbardziej szokuje, to sposób dokonywania kradzieży. To nie były kradzieże w stylu „Mission: Impossible", gdy złodziej zawieszony na linach musi balansować, aby nie wzbudzić czujników ruchu, schładza czujniki temperatury. Nic z tych rzeczy. Tu wystarczył śrubokręt, obcinacz do paznokci, trochę sprytu, trochę sprawności fizycznej, współpraca ze wspólniczką i to by było na tyle. A i najważniejsze, to wszystko w świetle dnia, w godzinach pracy muzeum. Choć Breitwieser twierdził, że robił to dla sztuki, że „uwalniał" sztukę z więzienia, jakim jest muzeum, uważam, że był uzależnionym od adrenaliny egoistą pragnącym posiadać piękne przedmioty dla siebie. W książce wielokrotnie przewija się stwierdzenie, że lubił dotykać figurę przed snem, lubił zasypiać, wiedząc, że w pobliżu jest taki czy inny artefakt. A skoro już o książce mowa, to w środku znajdziemy barwne reprodukcje przedstawiające niektóre z łupów złodzieja. Jeśli weźmiecie książkę do ręki, to przypatrzcie się dokładnie okładce, wydawnictwo wpadło na świetny pomysł (więcej wam nie powiem, przypatrzcie się sami.)
Reportaż z nurtu true crime nie epatuje przemocą, przynajmniej nie tą fizyczną. Ta książka emanuje sztuką, buzuje adrenaliną i obezwładnia obsesyjnym pożądaniem piękna.
Moim zdaniem jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników sztuki i wielbicieli true crime.
Serdecznie polecam!
Komentarze
Podziel się opinią z innymi czytelnikami i fanami księgarni.
Komentarze nie są potwierdzone zakupem